poniedziałek, 15 lipca 2013

SLOT Art Festival - I

 Jakiś czas temu wspominałam Wam, że wybieram się na Slot Art Festival do Lubiąża... wybierałam się i wybierałam. Cały czerwiec ostro pracowałam, żeby wyrobić nadgodziny i uporać się ze zobowiązaniami, by z czystym sumieniem pojechać. Trochę się bałam. W sumie niewiele wiedziałam o samym festiwalu... . Teraz kiedy już po wszystkim mogę z całą pewnością stwierdzić, że póki się tego nie doświadczy na własnej skórze, nie sposób opisać tego wydarzenia.

Festiwal odbywa się w pocysterskim kompleksie klasztornym.

Zdjęcie strony Fundacji Lubiąż, na której znajdziecie więcej informacji o samym kompleksie.
Na czas festiwalu niemal cały obszar widoczny na tym zdjęciu zajęty jest przez pozytywnie zakręconych ludzi (to taki oklepany frazes, ale słowo daję, sami pasjonujący, serdeczni ludzie, pragnący od życia czegoś więcej niż piwa i grilla).
 Kiedy zgrałam zdjęcia z telefonu uświadomiłam sobie, że w zasadzie nie mam takich zdjęć poglądowych opowiadających o całym festiwalu, a jedynie takie bardzo szczegółowe uwzględniające np. radość z rezerwacji miejsca pod namiot:

Ponieważ jechałam sama i nie wiedziałam za bardzo co, gdzie i jak, więc czekałam z rozłożeniem namiotu. To, które wybrałam okazało się bardzo dobre. Nie mam pojęcia, jak można się zmieścić we dwójkę w namiocie, który pożyczyłam od brata. Ale przeżyłam w nim 5 nocy i tylko raz mnie zalał deszcz.
 Nie sposób opisać wszystkiego, co wydarzyło się podczas minionego tygodnia. Nie sposób nawet opisać wszystkich wydarzeń, w których osobiście brałam udział. Całe to miejsce przepełnione jest dobrą energią.

Strasznie żałuję, że wcześniej nie bywałam na SAF. Trochę bawi mnie jednak to, że od razu nosiłam na piersi identyfikator z hasłem PROGRAM - czułam się więc częścią tego wielkiego wydarzenia (około 5000 uczestników i 1000 wolontariuszy).

Na Slot Art Festival zawiozłam swoje warsztaty robienia na paluszkach - Dzianiny bez drutów (jeśli pojadę w przyszłym roku muszę zmienić nazwę na "Druty bez drutów", bo i tak wszyscy tak mówili). Wiecie jakie to miłe, kiedy mając do wyboru 80 różnych propozycji warsztatowych, wykłady, kluby dyskusyjne, uczestnicy przychodzą do Ciebie - i mają zakreślony w kółeczko właśnie Twój warsztat? A potem przychodzą następnego dnia, aby dalej ćwiczyć...

 W opisie warsztatu podałam, że podołam 20 osobom. Hmmm... i na tyle miałam mniej więcej pary i materiałów... Tyle, że pojawiło się jakieś 30 i moja słaba silna wola nie pozwoliła mi wyprosić nadprogramowych uczestników. Pomogły mi nieco dziewczyny prowadzące warsztaty biżuterii, ale w nauczaniu, nie w wypraszaniu - kuca Agnieszka - "Kochanie! jesteś nieoceniona! Cierpliwość godna pozazdroszczenia!!".
Tu na zdjęciu pojawia się również Jagoda, która podejrzanie dobrze radziła sobie już na pierwszych warsztatach - z perspektywy czasu bardzo cieszę się, że nie odkładała przyjścia do mnie na ostatni dzień.
 Pracowałyście kiedyś w Pałacu Opata?? Niesamowite przestrzenie.

Nie obiecywałam uczestnikom, że wykonają coś konkretnego - chodziło o to by jak najwięcej się nauczyć. Kochane dziewczyny zgodziły się nawet dzielić motek, byle chłonąć umiejętności.
 Jak widać, wspólna praca daje jeszcze lepsze efekty.
To zdjęcie to odpowiedź, na pytanie, czy na palcach można robić tylko wąskie rurki.

 Oto dlaczego kocham prowadzić z Wami warsztaty: okazuje się, że nawet najzwyklejsza rurka może być wykonywana od razu na lewej stronie - myślę, że pięknie wyglądałaby z dodatkiem perełek!
 A tu jeszcze kilka gotowych wyrobów z pierwszego dnia warsztatów:
 Jagoda przyznała mi się później, że umiejętność wykonywania rurki ugruntowała sobie już wcześniej na pięciogodzinnych warsztatach. Tym bardziej cieszę się, że jednak zdecydowała się do mnie zajrzeć.
 Od dawna nosiłam się z zamiarem wypróbowania Enterlac'a w wersji na paluszki... to kolejny powód, aby prowadzić warsztaty. Och! Wy moje kochane króliczki doświadczalne!!
Koszyczek na włóczkę, albo na kosmetyki w łazience. A jak się człowiekowi zrobi zimno, dajmy na to po myciu głowy, to zawsze można koszyczek przyodziać.
Zosia intuicyjnie wykończyła wyrób półsłupkami wykonywanymi również bez narzędzi. Nauszniki to rozetki ze słupków, wykonane na palcu. Obecnie namawia męża by zgodził się pozbyć spranych koszulek.
 Ten średnio gustowny napis towarzyszył nam przez całe warsztaty...


To dopiero relacja z pierwszego dnia! Spodziewajcie się więcej! Mam nadzieję dostać jeszcze troszkę zdjęć. Pozdrawiam, B.

PS: Relacja alternatywna w Pracowni Po Prostu

4 komentarze:

  1. Z niecieprliwością czekam na resztę :))))) :*

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej dzierganie bez drutów, fajne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fantastycznie że się udało !

    OdpowiedzUsuń
  4. Basieńko niezmiernie się cieszę, że dane nam było się poznać i tego ostatniego dnia dostać się do Ciebie na warsztat :) Czekam na relację z kolejnych dni :)

    OdpowiedzUsuń

W związku z zatrważającą ilością spamu wprowadzam weryfikację obrazkową - przepraszam. Miło mi, że do mnie zaglądasz, a każdy komentarz jest dla mnie motywacją do dalszej pracy. Dziękuję, za czas poświęcony na jego wpisanie :-), a potem na wpisanie kodu z obrazka.