Pod koniec maja miałam okazję uczestniczyć w wernisażu mojej serdecznej koleżanki Krystyny Jodłowskiej, pt.
„Efekty uporczywego plątania nitek”. Z uwagi na całe mnóstwo obowiązków nie napisałam ani o samym wernisażu (czułam się troszkę usprawiedliwiona, bo
obszerną relację zamieściła Beatka), ani o lali, o którą Krysię poprosiła natomiast Krystyna Westfal, która przy okazji wernisażu prezentowała monodram o Poli Negri. Lala miała być w stroju baletnicy i mieć długie nogi.
Lala nie mogła nazywać się inaczej - przedstawiam Wam Krystynę.
Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście to Krystyna jest elfem drzewnym.
A jak się chce skakać po drzewach, to trzeba mieć na czym siedzieć.
I kiedy podczas leśnej sesji zrobiłyśmy już wszystkie zdjęcia przekazałam Krystynę z najbardziej powołane ręce.
Sęk w tym, że chwilkę później wylądowała w jedynej kałuży, którą udało się Mariannie odnaleźć.
Na szczęście Zosia pożałowała Krysię.
I zarządziła noszenie w chuście.
To zawsze dobre rozwiązanie dla zmęczonych i zmartwionych dzieciaczków.
Nie odniosę raczej większych sukcesów w dziedzinie sprzedaży zabawek. Jak się ma takich specjalistów ds. jakości i czystości, to nie mam mowy o przemyśle zabawkarskim.
PS: Przy okazji tego wpisu otrzymałam od
Robeatki zdjęcia Krystyny z wernisażu Krysi.
Z
Teresą już po wernisażu. W tle widoczny szyld zakładu modniarskiego, z którego miałam piękny czepiec do ślubu.
Krystyna nie zawsze była niebieskooka. Wcześniej miała smutne małe oczka. Siedzi sobie tu w mojej torbie Brea, którą jak widać po stopniu zmechacenia noszę już od jakiegoś czasu, a wspominałam o niej już
tutaj. A ponieważ bardzo spodobał mi się ten wzór, to wkrótce znów o niej napiszę.