wtorek, 24 września 2013

Jesień.

 Dlaczego pogoda zna się na kalendarzu tylko jak ma nadejść jesień, a jak lato to już nie bardzo?
 Czapeczka dla Marianki przeleżała się całe lato. Wcześniej miała maleńkie rondo i nie podobała mi się aż tak bardzo, więc sprułam i poprawiłam. Teraz ładnie się wywija.
 Wzór na górze inspirowany serwetką z książki, którą otrzymałam od Jadzi, a włóczka od Marysi - normalnie gdyby nie Dziewczyny z Czekoladziarni, to by moje dziewczyny całą jesień z gołą głową latały.
 No co ja na to poradzę, że liście podobają mi się najbardziej i mogłabym je przerabiać w każdej formie zawsze i na wszystkim.

Rzadko robię dwie takie same rzeczy, ale te czapeczki są niemal identyczne. Zastosowanie w czapce właściwej ściągacza 1 op./ 1ol. sprawia, że jest one size. Rondo troszeczkę się rozszerza, a zakończyłam je pikotką - pewnie przy użyciu szydełka byłoby jeszcze prościej. Może powinnam dofotografować jeszcze rondo. Marysi (to na mniejsza) czapeczka ma wpuszczoną gumeczkę i chyba dzięki temu lepiej się układa.
A tu na dowód, że są dwie, bo moje Czekoladki myślały, że tydzień cały dłubię jedną i tą samą.
 Oczywiście Marianna też musiała mieć gwiazdkę. Więc od czasu zrobienia tych zdjęć czapeczka została już stjuningowana.
PS: Nie wiem czy widać to na Waszych monitorach, ale czapeczki są tęczowe. Mienią się całym mnóstwem kolorów. Piszę to, bo na moim ekranie nie rzuca się to należycie w oczy.

sobota, 21 września 2013

Do konfesjonału.

Pan Jezus za nasze grzechy cierpiał i umarł. Księża za nasze grzechy marzną. W konfesjonałach. I właśnie dla spowiednika powstał w zeszłym tygodniu prosty czarny sweter z Shetlandu YarnArt (100 g-220m; ok. 6 motków), na drutach 4,5 mm, od góry. Dziękuję za konsultacje Lidce. Ma być noszony pod sutannę, dlatego ma dosyć duży dekolt, jest gładki i ciasno przylega do ciała. Mam nadzieję, że będzie się dobrze nosił.

Ale to nie Ojciec. To brat. A Ojcu, ale mojemu najlepsze życzenia, bo ma dziś urodziny.

PS: Dziękuję za wsparcie po ostatnim wpisie. Przeżyłam. Jeszcze troszkę dochodzę do siebie. Ale idzie ku dobremu.

wtorek, 17 września 2013

A mogę dziś nie wymyślać tytułu?

Czasem, jak już się uzbiera materiału na wpis to nie bardzo wiadomo od czego rozpocząć. Czy od włóczki, która w tym przypadku akurat wcale nie musi być po prostu kupiona, tylko może mieć wcześniejsze życie. Czy od wcześniejszych projektów, które dały pomysł, czy może w ogóle od tego, że jutro idę wyrwać ósemkę, więc postanowiłam zamieścić uśmiechnięte zdjęcie. Swoje.
 
Dawno temu kupiłam Mercan Batik Himalaya w odcieniach różu z brązem – kolory przepiękne – niestety jak zwykle, kiedy mam do czynienia z melanżami w motku trafiłam na trzy supły i krańce farbowania. Do tego doszedł syndrom za krótkiego szalika i nieszczęście gotowe.

 Przez kilka lat leżał niedokończony szalik wykonywany splotem peruwiańskim, aż w końcu męska decyzja – spruty, zwinięty metodą nostedpinde czekał. Doczekał się tego lata kiedy kupiłam młynek.

 
Zrobiłam dla siebie takie kilka małych pęt. I dwa tygodnie temu zarzuciłam je na siebie idąc do Czekoladziarni. Nie spodziewałam się, że wywrą na dziewczynach takie wrażenie!

 
Natychmiast poleciałam więc do sklepu IMIS, gdzie jak na zamówienie czekała nowa dostawa tych właśnie wypróbowanych włóczek. Zabrałam się więc do roboty. Wszystkie użytkowniczki młynka wiedzą jak irytujące jest zbyt częste przewijanie ciężarka, dlatego postanowiłam wykorzystać prawdopodobnie ostatni łikend (Łikend ostatnio grał w Gliwicach, ale coś nie dałam rady. Ooo!) w domu z wewnętrzną otwartą klatką schodową – ja ciągle w trakcie przeprowadzki powrotnej.
 
Pierwsza kolia nie wzbudziła powszechnego zachwytu wśród domowników. Była po prostu za długa. Dlatego już w Gliwicach przewinęłam ją i zrobiłam z niej pęta.

To chyba pierwszy taki przypadek w historii tego bloga, że pokazuję niewręczoną jeszcze rzecz. Może świat się nie zawali.
 
Aby uniknąć tego błędu przy czerwonej przemłynkowałam od razu cały motek. Następnie wykonałam splot na właściwą długość i postanowiłam odciąć odpowiedni kawałek.
 O pomoc w zrobieniu zdjęcia poprosiłam Tatę. Spojrzenie z zewnątrz uświadomiło mi, że wcale nie muszę przecinać całego sznurka, a wystarczy jedynie pętelka.

 
Tak właśnie zrobiłam. Dzięki temu z całej reszty przemłynkowanego motka mogłam wykonać zamotki. Ale nijak nie potrafiłam ich na sobie sfotografować.
 
 Myślicie, że to stare zdjęcie? Nie. Jestem na tym kalendarzu, bo to relacja z wyprawy na Zawiszy Czarnym i dlatego pewnie powisi jeszcze trochę w naszym domu, zwłaszcza, że co jakiś czas jest aktualny. Razem z zabiczkami na muchy i identyfikatorami ze SLOT Art Festivalu. Są tam też marynarze z meksykańskiego żaglowca.

 Zamotek trafił do Marioli, która zgodziła się zapozować do zdjęć.

A zaraz w następny poniedziałek powstał kolejny zamotek będący tym razem syntezą zwykłych zamotków ze splotem zastosowanym w koliach.


 Jeśli ktoś miałby wątpliwości co daje najlepsze natchnienie do pracy to czekolada. Czasem wystarczy Brownie, ale musi być z prawdziwą czekoladą.
 To cały motek włóczki, i w dodatku pozostał w jednym kawałku.
  Ewo, niech się dobrze nosi!!
Trzymajcie za mnie jutro kciuki, ojej to już dziś!!

wtorek, 10 września 2013

Co ma wisieć nie utonie.

Uznałam, że mój mąż już zbyt długo tu wisi. Dlatego zamieszczam obiecanego wieloryba, który leżakuje razem z Marianną w przedszkolu.

 Cóż to za pomysł, żeby fotografować zabawkę na wydekupażowanym stoliku? Tym bardziej w towarzystwie homara! O rety widziałam ostatnio serwetki z krewetkami!!!
 No cóż, takie zdjęcia miałam. A obecnie Wieroryb stacjonuje w przedszkolu, więc pewnie długo nowych nie zrobię. (Marianna jest dzieckiem, które kładzie się na leżaczku i zasypia. Ot, tak! Ciekawa jestem na jak długo?). Wieroryb ma na grzbiecie wyhaftowaną fontannę wody. I jak większość moich wyrobów jest absolutnie niefotografowalny. Po prostu ich uroku nie widać na zdjęciach - tak bez fałszywej skromności. Brzuszek ma przetkany jak wcześniej plezjozaury. (Przy okazji tworzenia tego posta przypomniałam sobie, że Marianka mówiła o Zosi i sobie DidiDada, to takie miłe wspomnienie!!)
Nie potrafimy określić jaki to dokładnie wieloryb. Ma w sobie cechy Wieloryba grenlandzkiego, ale i biskajskiego. No dobra! Zapomniałam o płetwach, ale Mariannie to nie przeszkadza.
obraz z Wikipedii 1. Wieloryb grenlandzki 2. Orka 3. Wieloryb biskajski 4. Kaszalot 5. Narwal 6. Płetwal błękitny 7. Sejwal 8. Białucha. Wszystkie walenie zostały przedstawione proporcjonalnie do swojej wielkości.
A tak w ogóle to na przykład Bazylozaury, czyli prawalenie, które pływają w Oceanarium w Krasiejowie, to jak się przyjrzycie to mają tylne płetwy - kto zgadnie do czego??

B.

środa, 4 września 2013

Dla M.

 Ciekawa jestem, czy też tak macie, że ktoś namawia Was od jakiegoś czasu, żeby coś dla niego wydziergać. Osobiście nie znoszę, kiedy ktoś mówi: "Zrób mi!". Nie chodzi o to, że nie lubię spełniać życzeń i oczywiście są takie osóbki, dla których wydziergam nawet wieloryba. O właśnie... muszę napisać Wam o wielorybie. Ale wracając do tematu, zdarza mi się, że ktoś namawia mnie do wykonania jakiejś robótki, co do której nie jestem przekonana. I zdarzyło się, że głupkowaty pomysł wpadł do głowy również mojemu mężowi.

Od dawna (mniej więcej od czasu jak zaczęłam robić na drutach) namawiał mnie na koszulkę ze sznurka. O gustach się niby nie dyskutuje... ale Nicki Trench, napisała w swojej książce, że absolutnie nie należy wykonywać dla ukochanego swetra...
Nie wyczekałam do 10 rocznicy, ale to nie sweter, więc może mnie nie zostawi. Dostał koszulkę na 7 rocznicę, albo jak kto woli na urodziny, bo u nas się to akurat pokrywa [jest tożsame - przyp. pana M, nie wiem o co mu chodzi? Miałam napisać "dekiel"?].





Sprawiał wrażenie zadowolonego. Koszulka spełniała wytyczne, których wysłuchiwałam przez lata. Duże oka i duże wycięcia na łopatkach. Tylko oczywiście musiał ponarzekać, że nie wcześniej, na początku lata, bo lepiej prezentowałby się na zdjęciach [że jako model o kilka kilo mniejszy]. Koszulka była gotowa już w czerwcu, ale Teściówka podpuściła mnie, że pewnie nie wytrzymam i wręczę ją przed urodzinami, więc zagryzłam zęby i wytrzymałam do sierpnia.
Koszulka wykonana jest z przemiłej w dotyku bawełny, o której już wspominałam tutaj. Robiłam ją z podwójnej nitki, na drewnianych KP nr 7 na żyłce.
Oczka układają się w plaster miodu, chociaż na upartego można doszukać się całego mnóstwa serduszek. W końcu to prezent od żony.
Wzór otrzymałam całe wieki temu od Brygidy (wyjaśnienia dotyczą też innych wzorów na stronie, więc nie szukajcie ostatniego symbolu na schemacie). I trzymam go nadal spięty z próbeczką, którą do niego dodała. Dzięki raz jeszcze. Jesteś nieoceniona!!

 A tu jeszcze na samym końcu Helu (tak powiedziałam dzieciom, chociaż tak naprawdę to główka portu więc nie zupełnie zgodne to z prawdą - zresztą na zdjęciu nic nie widać!).
Najlepszego, Kochany!